Dobrze jest, jeśli możemy robić sobie z życia żarty.
Gorzej, jeśli jest odwrotnie.
POCZĄTEK
1965
Urodziłem się w szpitalu na Łąkowej w Poznaniu. Jest to o tyle wyjątkowe, że większość poznaniaków rodzi się na Polnej. Dzisiaj szpitala na Łąkowej już nie ma.
Urodziłem się w sierpniu, więc jestem zodiakalnym lwem. To i fakt, że urodziłem się w niedzielę, według mojej Mamy zadecydowało o moim charakterze. Cóż, jeśli chodzi o moją wiarę w zabobony, to ogranicza się do recytacji brzydkiego wierszyka, gdy czarny kot przejdzie mi drogę. Nie wydaje mi się, że byłbym kimś innym, gdybym urodził się poniedziałkowym baranem.
Urodziłem się w nieciekawym roku 1965. Żadnych spektakularnych odkryć, lotów kosmicznych, ważnych wydarzeń. Pozostaje się cieszyć z wydania albumu Help przez The Beatles, czy powstania Czerwonych Gitar i Skaldów. W telewizji co prawda pojawił się serial Stawka większa niż życie, ale tylko jeden przedpremierowy odcinek. Gdybym urodził się rok później, byłby to rok pierwszych sztucznych satelitów księżyca, a w Polsce rok Tysiąclecia Chrztu Polski. Nawet Nagrody Nobla w 1965 nie wywołują emocji, kto dziś pamięta radzieckiego literata Michaiła Szołochowa, lub japońskiego fizyka Shin'ichirō Tomonaga. Rok wcześniej Pokojową Nagrodę Nobla otrzymał Martin Luther King. Jako, że nigdy nie byłem fanem The Beatles, Czerwonych Gitar czy Hansa Klosa, to najistotniejszym wydarzeniem 1965 roku z punktu widzenia mojego późniejszego życia, było pojawienie się w sprzedaży kaset magnetofonowych.
Rok 1965 był może i nudny, ale towarzystwo, w którym przyszedłem na świat doborowe. Wymienię tylko małą część:
- Krzysztof Grabowski "Grabaż" - lider zespołu Strachy na Lachy,
- Björk Guðmundsdóttir - tak trudno napisać jak i wymówić, piosenkarka jest jednak powszechnie znana,
- Gheorghe Hagi - Maradona Karpat,
- Linda Evangelista - super supermodelka,
- Katarina Witt - piękna i utytuowana łyżwiarka i nie Rosjanka,
- Krzysztof Ibisz - ubierający się nawet gorzej ode mnie,
- J.K. Rowling - choć lubię fantasy, to nie przepadam za Harry Poterem,
- Koszykarze - Scottie Pippen, Reggie Miller,
- Szamil Basajew - kontrowersyjny Czeczen.
DZIECIŃSTWO
1965 - 1980 koniec ośmioklasowej szkoły podstawowej
Wczesne, beztroskie dzieciństwo - pewnie jak większości ludzi - jawi mi się jako zupełnie nielogiczna sekwencja, nie powiązanych ze sobą obrazów, wspomnień. Co ciekawe, nie potrafię nadać hierarchii tym wspomnieniom. Równie ważne są wspomnienia: z pogrzebu siostry, jazdy do przedszkola autobusem ogórkiem - z przodu przy silniku, narodzin brata, wybuchu piekarnika w starym mieszkaniu, jazdy do szkoły citroenem 2V2 ojca kolegi - mimo, że boisko szkolne sąsiadowało z naszym blokiem, wojny z "gangami z działek" i palenia choinek na wiosnę wraz z papą, która spadła z dachów po pierwszych wiosennych wichurach.
Ten beztroski okres zakończył się wraz z przeprowadzką do nowego mieszkania i zmianą szkoły na sportową o specjalności lekkoatletycznej. Można powiedzieć, że był to mój pierwszy w całej serii nieudanych wyborów kierunków edukacyjnych. Sportowcem nawet nie byłem najgorszym, choć zawsze kilku kolegów mnie wyprzedzało, ale tak naprawdę szkoła sportowa skończyła się na klasie siódmej, a mi pozostała umiejętność korzystania z komunikacji zbiorowej (do szkoły musiałem dojeżdżać) i brak kolegów w sąsiedztwie.
Dzieciństwo nie było okresem gwałtownego rozwoju moich zainteresowań, ale warto zauważyć, że ich spektrum już wtedy było zadziwiające. Lubiłem słuchać zarówno Rasputina Bonny M, jak i Elżbietańskiej Serenady Binge. Czytałem po nocach powieści Verne i Pana Samochodzika, ale lubiłem również czytać książki historyczne o wojnie na Pacyfiku.
MŁODOŚĆ
1980 - 1986
Decyzja o wyborze zasadniczej szkoły samochodowej jako dalszym etapie edukacji, mogę śmiało zaliczyć jako kolejną z porażek. Jeszcze w podstawówce miałem zeszyt, w którym wklejałem zdjęcia zagranicznych samochodów. Pewnie to sprawiło, że zawód mechanika samochodowego wydawał mi się bardzo interesujący. Moje wyobrażenia zweryfikowało bezustanne odkręcanie zardzewiałych śrub i zapach smaru maszynowego, którego nie można się było pozbyć przez wiele dni. Jedyne, co mogłem więc zrobić, to kontynuować naukę w technikum. W ten sposób po kolejnych trzech latach byłem posiadaczem dwóch zupełnie nie przydatnych mi tytułów elektromechanika samochodowego oraz technika mechanika samochodowego.
Młodość natomiast była prawdziwą eksplozją moich zainteresowań. Pierwsze to koszykówka. Uwielbiałem nie tylko grać w kosza, ale również kibicowałem Lechowi oraz interesowałem się koszykówką amerykańską i europejską. Wolne popołudnia spędzałem na boisku trenując rzuty do kosza. W ten sposób poznałem kolegów i przyjaciół.
To właśnie oni rozbudzili we mnie inne zainteresowania. Niewątpliwie była nim literatura fantasy. Pamiętam jak jeden po drugim czytaliśmy kolejne części Władcy Pierścieni, Tolkiena. Dostęp do tej literatury był wtedy ograniczony, ratował nas bogaty księgozbiór jednego z przyjaciół oraz czasopismo Fantastyka publikujące ciekawe minipowieści.
Kolejnym zainteresowaniem, które zawdzięczam przyjaciołom był brydż. W karty grałem już wcześniej w domu, ale był to z reguły tysiąc, remik, a z ambitniejszych gier 3-5-8. Ale dopiero brydż stał się prawdziwą pasją i nie zrozumie tego ten, kto nie nagrał szlema o czwartej w nocy na działce u przyjaciela.
Oczywiście rozwijałem również inne zainteresowania, polubiłem muzykę Jean Michel Jarre, Mike Oldfielda, ale również Pink Floyd (dyskografię nagrywałem co sobotę na kaseciaku), The Police, Marillion.
Wychowawca w technikum namówił mnie na uczestnictwo w spotkaniach literackich, co skutkowało pozytywnym spojrzeniem na poezję.
Było też zainteresowanie, które rozwinęło się we mnie samo. No może nie do końca, rozwinęło się za sprawą zakupu przez Babcię komputera domowego Atari 800XL dla mojego Brata. Szybko zauważyłem, że ciekawsze od grania na komputerze jest jego programowanie. Atari pozwalało jedynie na programowanie w Basicu, ale to mi w tym czasie wystarczało.
Młodość musi się wyszumieć, i w zgodzie z tym powiedzeniem był to bardzo burzliwy okres mojego życie. Nie chodzi tylko o eksplozję zainteresowań czy młodzieńcze miłości. Patrząc na ten okres dzisiaj, widzę jak wiele miałem szczęścia i jak wiele pomocy od najbliższych, zwłaszcza Mamy, dzięki czemu moje życie nie potoczyło się w niedobrym kierunku.
STUDIA
1986-1993
Jako, że dłubanie w samochodach wcale mnie nie pociągało, a i do wojska iść nie chciałem, najlepszym wyjściem była dalsza nauka. Tym razem na wybór kierunków studiów niewątpliwie wpływ miała śmierć mojego Taty - inżyniera budowlanego. Trudno powiedzieć bym do tego momentu spełniał oczekiwania Ojca Może właśnie dlatego chciałem choć po Jego śmierci zrobić coś, z czego mógłby być zadowolony. Nie oznaczało to, że wybór był pełni świadomy, początkowo chciałem być konstruktorem, a trafiłem do grupy drogowej. Na egzaminie wstępnym z rosyjskiego, zapytany o to kim chciałbym zostać, odpowiedziałem "ja jeszczio nie znaju". Co prawda chciałem odpowiedzieć inaczej, ale nie wiedziałem jak przetłumaczyć inżynier budowlany. Swym niezdecydowaniem rozbawiłem komisję i mogłem rozpocząć studiowanie.
Początek studiów to głównie nadrabianie braków, jakie edukacja w trzyletnim technikum pozostawiała w stosunku do osób kończących mat-fiz w liceum. Miłą odmianą były rysunek wykreślny, architektura i koszykówka na wf-ie. Nie przeszkadzało mi nawet to, że zajęcia z wf zaczynały się o godzinie 7:00. Dopiero zajęcia z programowania komputerów pozwoliły rozwinąć mi skrzydła. Stałem się stałym bywalcem laboratorium komputerowego, przesiadywałem w nim tak długo, jak to było możliwe. Dzisiaj nawet odczuwam trochę wyrzutów sumienia, że odrywałem opiekunów laboratorium od ich rodzin, ale to w zasadzie też byli pasjonaci i może jeszcze rodzin nie założyli. Tylko w laboratorium miałem dostęp do odpowiednich komputerów i oprogramowania (Pascal), no i fachowej pomocy. Rankingów nikt nie prowadził, ale w programowaniu byłem chyba jednym z najlepszych studentów budownictwa na roku.
Oczywiście o innych zainteresowaniach nie zapomniałem. Choć coraz rzadziej pojawiała się okazja do gry w brydża, na literaturę fantasy miałem mniej czasu, póki co pozostałem wierny koszykówce. W 1989 roku Lech grał z Budiewielnikiem (Stroitielem) Kijów dwumecz o wejście do fazy grupowej Pucharu Europy. Rewanż odbywał się w Arenie i oczywiście nie mogło mnie na nim zabraknąć. Wielkich szans nikt Lechowi nie dawał, Rosjanie (jeszcze nie Ukraińcy) byli wyżej notowani i u siebie wygrali zdecydowanie. Jednak Lech grał bardzo dobrze i gdy na kilka sekund przed końcem Szafrański rzucał zwycięskie punkty (piłka nie wpadła do kosza, ale została nieprawidłowo zbita i sędziowie zaliczyli punkty), kibice wyskoczyli z miejsc. Nie ja, ja wystartowałem równo z rzutem Szafrańskiego. Gdy punkty były zaliczane, przebijałem się przez kibiców siedzących poniżej. Gdy zawyła końcowa syrena, przeskakiwałem barierki oddzielające trybuny od boiska. Kątem oka widziałem ochroniarzy, pośpiesznie formujących kordon by oddzielić kibiców od zawodników. Mnie już nie mogli zatrzymać, wpadłem na boisko gratulując każdemu koszykarzowi obojętnie czy grał czy tylko siedział na ławce, trenerom, masażystom nawet spikerowi. Zwycięstwo oznaczało, że Poznań czeka koszykarska uczta. Co prawda w fazie grupowej Lech nie wygrał żadnego meczu, ale mogliśmy zobaczyć w Arenie takich koszykarzy, jak Toni Kukoc czy Dino Rada, późniejsze gwiazdy NBA. Niestety był to jednocześnie, początek końca koszykówki na wysokim poziomie w Poznaniu. W kolejnych latach klub grał coraz gorzej zmieniał nazwy i coraz rzadziej gościłem w Arenie.
Wracając jednak do studiów, wreszcie pojawiły przedmioty, które zadecydowały o wyborze mojego zawodu. Najpierw były to systemy transportowe, prowadzone przez doktora Ryszarda Porębskiego. Swobodnie i niesamowicie ciekawie prowadzone wykłady sprawiły, że zacząłem dostrzegać logikę i sens tego, czego się wcześniej uczyłem. Nie, żebym uważał, że dobór optymalnego uziarnienia w betonie asfaltowym, czy wrysowanie klotoidy nie zasługuje na wysiłek intelektualny, ale nie dawały wiedzy po co projektujemy i budujemy te drogi, mosty, lotniska. Systemy transportowe pozwalały spojrzeć nie na sposób, ale sens projektowania. Gdy później przyszła inżynieria ruchu z doktorem Jerzym Piotrowskim, przedmiot, w którym mnóstwo było mojej ulubionej logiki, przedmiot w którym stawiano pytania wykraczające poza instrukcje i skrypty akademickie, znałem wreszcie odpowiedź na pytanie komisji egzaminacyjnej. Chciałem zostać inżynierem ruchu. Efektem połączenia pasji i pracy było stypendium naukowe na piątym roku studiów, czyli coś, czego we wcześniejszych latach nie brałem pod uwagę. Pracę magisterską o wykorzystaniu perspektywy do oceny przebiegu trasy drogowej również obroniłem z wyróżnieniem.
Człowiek uczy się przez całe życie, o czym wkrótce miałem przekonać się w trakcie kariery zawodowej, jednak okres edukacji ujęty jest z reguły w ramy czasowe. Moje ramy czasowe były dość duże, a edukację charakteryzował ciąg błędnych wyborów. Zakończenie jednak było takie, jakiego nie mógłbym sobie wymarzyć.
KARIERA ZAWODOWA
1992 - do dzisiaj
Jeszcze na studiach moje umiejętności programowania zostały dostrzeżone przez dr Andrzeja Krycha prowadzącego przedmiot lotniska. Właśnie założył On, wraz z doktorem Jerzym Piotrowskim oraz Markiem Cejrowskim, Biuro Inżynierii Transportu BIT, pracownię projektową, w której zamierzeniach było zajmowanie się inżynierią ruchu, planowaniem transportu, projektowaniem rozwiązań transportowych. Doktor Krych zaproponował mi pracę w BIT-cie, początkowo miałem tworzyć oprogramowanie do wprowadzania wyników pomiarów i ich obróbki. Oczywiście było to tym co lubię, więc zgodziłem się bez większego zastanawiania.
Ta praca w latach 90-tych przypominała podbój dzikiego zachodu przez pionierów amerykańskich. Zmiany ustrojowe, jakie dopiero co nastąpiły, wywoływały entuzjazm. Wszyscy chcieli zmian, również w transporcie, ale brakowało wszystkiego: wiedzy, oprogramowania, specjalistów, wzorów, rozwiązań prawnych. Każde zadanie, jakiego się podejmowaliśmy było wyzwaniem. Z braku wzorców trzeba było je wymyślać samemu. Kupowaliśmy oprogramowanie, którego nikt w Polsce nie używał i samodzielnie trzeba je było opanowywać, zaproponowane rozwiązania nie były znane, więc przekonywanie do nich było trudne. Brak doświadczenia sprawiał, że źle organizowaliśmy pracę i często kończyliśmy pracę po wielogodzinnych nocnych maratonach. Za to satysfakcja była ogromna, nawet jak wielu ludzi nie potrafiło ocenić tego co zrobiliśmy, my wiedzieliśmy, znaliśmy wartość tej pracy i to nas cieszyło.
Można powiedzieć, że taką ziemią obiecaną było w tym czasie modelowanie ruchu. Zaledwie kilka przykładów i kilka osób, które się w tym orientowały. Zarazem wiedzieliśmy, że w krajach zachodnich prognozowanie ruchu za pomocą modelowania stało się standardem, u nas jednak nadal dominowała ekstrapolacja trendów uzyskanych z pomiarów. Pierwszym programem zakupionym w BIT-cie do modelowania ruchu był brytyjski SATURN w dystrybucji WS Attkins. Oprogramowanie pracowało jeszcze w zapomnianym już środowisku DOS. Wszystkie dane wprowadzane były w plikach tekstowych, a wyjściowa grafika dzisiaj traktowana byłaby jak awaria oprogramowania. Jednak trzeba przyznać, że możliwości obliczeniowe programu były ogromne. Do tego otwarta struktura i możliwość definiowania własnych procedur w Fortranie sprawiała, że modelowanie ruchu w Saturnie przypominało programowanie. Wkrótce modelowanie zajęło u mnie miejsce programowania. Przesiadywałem do późna tłumacząc instrukcję Saturna, studiując dostępne materiały i przede wszystkim budując modele ruchu. Nie traktuję tego jako zmianę zainteresowań, modelowanie ruchu w dużym stopniu przypomina programowanie komputerów. Budowaliśmy modele zarówno miast małych, Wągrowiec, Września, Wolsztyn jak i dużych Poznań, Kraków. Niestety, może z uwagi na skomplikowany interfejs Saturna, może ze względów marketingowych, program ten nie uzyskał w Polsce popularności. Zakupiło go tylko kilka instytucji, uczelnie nie interesowały się nauką tego programu. Oznaczało to też zmiany w mojej dalszej karierze, dalej nie mogliśmy już pracować na Saturnie. Pod koniec lat 90-tych zaczęliśmy współpracę z niemiecką firmą PTV i zakupiliśmy program Visum.
Zmiany w mojej karierze bardziej niż wymiana oprogramowania, spowodowała śmierć jednego z szefów Biura Inżynierii Transportu, dr Jerzego Piotrowskiego. Była to ogromna strata dla Biura, dr Piotrowski nie tylko nadzorował projektowanie, czy rozwiązania z dziedziny ITS, ale również swoją wielką wiedzę potrafił przekazać innym. Niewątpliwie jego śmierć wymusiła na mnie konieczność kierowania tematami, zniknął parasol ochronny. Teraz ja musiałem nie tylko wykonywać prace, ale również je organizować, nadzorować i co raz częściej reprezentować firmę.
Pierwszym moim poważnym zadaniem jako kierownika pracowni studialnej, było kierowanie pracami w ramach Kompleksowych Badań Ruchu w Poznaniu w 2000 roku. Nie wiem jak uwcześni włodarze Poznania i Powiatu Poznańskiego dali się namówić na tak duży zakres KBR, ale chwała dla nich i dla tych którzy ich namówili. Badania z 2000 roku do dzisiejszego dnia budzą szacunek z uwagi na niespotykaną na owe czasy liczbę przeprowadzonych wywiadów ankietowych i pomiarów potoków samochodowych i pasażerskich, oraz organizację prac. Całość badań i pomiarów przeprowadzona została w dwa tygodnie, co dzisiaj przy znacznie mniejszych zakresach prac wydaje się niemożliwe. Myślę, że w dużej mierze to właśnie te badania zdefiniowały zakres prac, którymi w dalszej karierze się zajmowałem i zajmuję do dziś. Oczywiście nie zawsze zakres prac jest tak wielki, ale często są to prace innowacyjne, prace trudne, których nikt inny nie chce się podejmować. Mogę je realizować dzięki wspaniałym współpracownikom i rozsądnym szefom. W 2015 roku sam awansowałem do rangi szefa, obejmując stanowisko wiceprezesa Biura Inżynierii Transportu.
Mimo, że rozwój zawodowy nie jest u mnie powiązany z karierą naukową, jednak z inicjatywy doktora Krycha, staram się aktywnie uczestniczyć w branżowych konferencjach, dorabiając się sporej jak na nienaukowca liczby publikacji. Jestem też członkiem Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Komunikacji. Choć praca zawodowa i życie rodzinne nie pozwalają mi na tak aktywne działania w SITK jak bym sobie tego życzył, to i tak są to działania zauważalne przez kolegów i docenione chociażby poprzez przyznanie złotej odznaki SITK, czy pięciokrotnej nominacji do nagrody Prądzyńskiego przyznawanej za osiągniecia w dziedzinie transportu w Aglomeracji Poznańskiej. Co ciekawe kapituła tej nagrody nie była dla mnie tak łaskawa jak koledzy branżyści i samej nagrody nigdy nie otrzymałem.
To, co uważam za najcenniejsze w mojej pracy to to, że stawia przede mną coraz to nowe zadania, wymagające ciągłego rozwoju swoich umiejętności. Nabyte doświadczenie, które wydaje się ogromne, co rusz okazuje się niewystarczające, zmuszając mnie do nauki.
ŻYCIE
RODZINNE
Można powiedzieć, że najważniejsze zostawiłem na koniec. Cenię sobie wartości rodzinne, które ukształtowało we mnie wychowanie katolickie. To, że o rodzinie piszę na końcu wynika z faktu, że nie każdy chce wchodzić w sferę bądź co bądź osobistą. Jeśli tego nie chce, to powinien teraz przerwać czytanie.
Własną rodzinę założyłem jeszcze na studiach. Gabrysia, moja pierwsza żona, również studiowała budownictwo. To na studiach poznaliśmy się i pokochaliśmy. Mój pierwszy syn Adam urodził się dwa lata po ślubie. Byłem przy porodzie Adama, tak jak przy porodach pozostałych dzieci. Uważam, że jest to przeżycie, przez które powinien przejść każdy ojciec. Wzmacnia miłość do matki i dziecka. Mimo moich starań, Adam postanowił nie zostać inżynierem ruchu. Dzisiaj już dorosły został lekarzem i założył własną rodzinę. Żona Adana - Agnieszka - już przed ślubem stała się moim piątym dzieckiem.
Dziewięć lat po Adamie urodził się Tomek. Tomek urodził się z zespołem Downa. Pewnie słyszeliście wiele opinii, na podstawie których wyrobiliście sobie zdanie o tej chorobie. Pewnie jesteście w błędzie. Choroba może mieć przeróżny przebieg i towarzyszyć jej mogą przeróżne schorzenia. Tomek jest prawie pełnoletni, nie mówi, a jego serce jest połatane jak wiejska droga po zimowych roztopach. Jednak sama jego obecność sprawia, że człowiek stale stawia sobie za cel bycie lepszym.
Niestety, niedługo po urodzeniu Tomka, Gabrysia zmarła na raka. Miałem dwóch synów, w tym jednego nieuleczalnie chorego, nie miałem czasu i miejsca na jakieś doły. Na szczęście wkrótce ożeniłem ponownie, zakochałem się we wspaniałej Asi. Asia jest również inżynierem ruchu, pracujemy razem. Niektórzy uważają, że wspólna praca jest szkodliwa dla związku, że można się sobą znudzić. Uważam, że jest wprost przeciwnie. Cieszę się każdą chwilą przy żonie i to, że jest ich dużo to zysk, nie szkoda.
Z Asią dorobiłem się jeszcze dwójki wspaniałych dzieci. Łukasz to mądry i wrażliwy chłopiec. Wspaniale rysuje i stara się tą umiejętność rozwijać. Może jeśli nie zostanie inżynierem ruchu, to będzie architektem.
Kasia, najmłodsza, to jak to się mówi charakterek. Nie pozwoli bratu na kierowanie sobą, czasami wydaje się, że nie pozwala i nam. Jest bardzo inteligentna i lubi matematykę, może to ona pójdzie w nasze ślady. Chociaż na dzisiaj chce zostać piosenkarką, ćwiczy w szkółce piosenkarskiej i nawet występowała na koncercie w Arenie (w miejscu gdzie jej tata wpadł na boisko po meczu Lecha).
Mamy z żoną piątkę wspaniałych dzieci, z których jesteśmy
dumni i staramy się dać im to co najważniejsze, wiarę, czas, wiedzę. Z rzeczy
mniej istotnych, próbuję zaszczepić w dzieciach moje zainteresowania, ale poza
zainteresowaniem Adama literaturą fantasy, jak na razie nic więcej mi się nie
udało.






























